Miałam taki okres w życiu, że randkowałam z mężem. Strasznie fajna sprawa.
Jemy ogórkową, patrzymy na siebie i uśmiechamy się dwuznacznie. Wiemy, że za kilka godzin będziemy przy innym stoliku, w innym lokalu niż dom, może nad tiramisu, a może nie będziemy jeść. Może będziemy rozmawiać. A może nie będziemy ani jeść, ani gadać, tylko rozmawiać poprzez dotyk.
Podobało mi się.
Było to cudne uwolnienie od bycia w roli męża, żony, ojca, matki, synowej, syna i bógwiecojeszcze.
Nieregularny serial z happy endem w tle.
Ale od roku a może nawet dłużej, nie pamiętam, co to randka.
Nie, nie rozwiodłam się.
Zapomniałam, że to jest ważne.
Zapomniał, że to lubię.
Zapomniałam, że lubię stringi.
Zapomniałam, że lubię szaleństwo.
Zapomniałam, że codzienność mnie boli, gdy trwa zbyt długo.
Zapomniał, że lubi, gdy tańczę na stole.
Zapomniała, jak pachnę.
Zapomniał, jak się śmieję.
Zapomniał, że tylko czerwone wytrawne.
Zapomniał, że bez mleka i bez cukru.
Zapomniałam, że kocha wilki.
Zapomniałam, że ma piękne rzęsy.
Zapomniałam, że pachnie chlebem.
Zapomniałam, że jego broda kłuje tylko w soboty.
Zapomniałam, że lubi fasolkę po bretońsku.
Zapomnieliśmy o sobie. Tak po prostu. Tak na smutno.
Zjadły nas dzieci, rachunki, pranie, śmieci, choroby,śmierci i pogrzeby, praca, zmęczenie i pretensje.
Żadne z nas tego nie chciało.
Po prostu wpadliśmy do naszych małych kołowrotków codzienności i rozpoczęliśmy swój bieg.
Każde biegło po swoim torze, unikając większych otarć.
W kostiumach codzienności zapomnieliśmy o naszych marzeniach i o tym, kim naprawdę jesteśmy.
Tej jesieni zapragnęliśmy się znowu spotkać.
Może hotel?
Może przynajmniej obce miasto, gdzie zabawimy się w przypadkowo poznanych właśnie ludzi.
Pani z bliska?
Pan z daleka?
Nie wiem, dokąd pojedziemy. I nawet mnie to nie obchodzi.
Nie pamiętam już żadnej recepty na randkę, na udany związek ani na miłość.
Wypłukałam się ze wszystkich porad, instrukcji i aforyzmów o miłości.
Niepamięć jest moim jedynym drogowskazem.
Odwiązuję w sobie przywiązania do tego, jak ma być, jaki ma być, jak ma się zacząć i czym ma się skończyć. Porzucam swoje oczekiwania i projekcje ideału na rzecz ŻYCIA. Tego, co jest. Nie tego, co chcę, żeby było. Chcę kochać to, co jest.
Co to znaczy kochać?
Przestać sobie wyobrażać.
Wchodzić w to, co się pojawia bez lęku, że będzie nie tak.
Wychodzić z pomników, którymi nigdy nie byliśmy i nie będziemy.
Spotkanie z pomnikiem kończy się bólem.
Pocałuj pomnik albo przytul się do niego, a zrozumiesz.
Zawsze wolałam żywych od umarłych. Niedoskonałych od sztucznych. Obecnych od uciekających.
Choć i w tym i w drugim jest wszystko, czym jesteśmy.
A randkę mamy z samego rana. W pewnym wieku poranki są bardziej obiecujące od wieczornych zalotów, gdy oboje skonani nie mamy siły podnieść powiek i zaufać, że miłość doda nam skrzydeł.
Skrzydeł nie trzeba.
Wystarczy dobra kondycja.
Wspaniale opisana codzienność z tym drugim i kochanym człowiekiem Jakże prawdziwe, ale ulotne, szorstkie i gładkie zarazem . Ja też mam człowieka przy sobie od 32 lat! I też zapominam o zapachu, tulaskach, subtelnych drobinach…a później w pracy myślę, że tak być nie może, że drobiny uciekają, my się oddalamy. Dziękuję i pozdrawiam:))
Dziękuję! W dobie krótkotrwałych związków, te trwające dekady są jak prawdziwa Szkoła Życia:)