Lubię rytuały. Na przykład gotowanie kawy według pięciu przemian – odpowiednia kolejność, trzykrotne wrzenie, szczypta soli, goździki, cynamon, imbir. Zapach, który robi mi dzień. Nawet nie muszę już tej kawy pić.
Też tak masz?
Na początku tegorocznej jesieni postanowiłam posprzątać szafkę z herbatkami.
Ło Matko, jakie ja mam w tej szafce bogactwo!
Jest zielona z opuncją figową, jest „Ogród rozkoszy” a nawet „Królowa Sypialni”.
Są też gadżety. W najciemniejszym kąciku mojego skarbca widzę miseczkę, a w niej niby miotełkę i celofanowy woreczek z zielonym proszkiem.
Matcha!
Zakup sprzed dwóch lat – alternatywa dla nadmiernie pitej przeze mnie kawy.
Podobno cud!
Dokładnie tego nie wiem, bo ani razu nie piłam, ale mam! I miotełkę, i miseczkę, i proszek! Prawdopodobnie nawet umiem zrobić tę antykawę.
Ale nigdy tego nie zrobiłam i prawdopodobnie nie zrobię.
Trzymam w ręku te gadżety i już wiem, dlaczego tak bardzo nie lubię porządków. Już wiem.
Zbyt wiele dowiaduję się o sobie.
Za dużo prawdy o mnie wyłazi – dlatego porządki są wyzwaniem.
Bo porządki to odkrywanie kolejnych ołtarzyków w moim życiu. Tych, które wznoszę, do których wzdycham i odchodzę, szukając dalej czegoś, co mnie uszczęśliwi, udoskonali i odmieni moje życie na zawsze.
Jestem wierząca, lecz niepraktykująca.
Też tak masz?
Masz swoje ołtarze niespełnienia i zapomnienia?
Mam ołtarz jogi.
Dwie maty, pasek, klocki, bolster, koc i legginsy (3 pary). Książka „Joga lecznicza”.
Wszystko ładnie ułożone i jeszcze piękniej zakurzone.
A plecy bolą mnie nadal.
Mam ołtarz zdrowia.
Patrząc na matę, obiecuję, że zaraz zetrę z niej kurz. Ale wcześniej podnoszę wszystkie książki o zdrowym odżywianiu. Mam ich w sumie … 44. Zdrowie mam też w szafce wypełnionej zdrową żywnością. Już jej nawet nie otwieram, bo wywołuje to we mnie wyrzuty sumienia. Przykurzone kiełkownica, przeterminowane nasionka do kiełkowania, komosa w słoiku i jakaś fasolka z kolorowymi plamkami.
Jakie to wszystko piękne.
I jak bardzo nieużywane.
Mam ołtarz matki zaangażowanej.
15 gier planszowych. Wiem, że są pożyteczne i edukacyjne. Oooo, jak ja dużo wiem o mądrym spędzaniu czasu z dziećmi. Ale go nie spędzam, bo go nie mam. Pożytkuję go na patrzenie, jak moje dzieci niczym małpy skaczą ze stołu na łóżko. „Mamo patrz!” Albo na ścieraniu blatu kuchennego po tym, jak samodzielnie zrobiły jajecznicę z barwnikiem spożywczym.
Ołtarz ogrodnictwa
Ususzone pelargonie. Stosy liści. Dużo pustych doniczek. I sporo marzeń o pięknym ogrodzie.
Książki. Akcesoria. Dużo wiedzy. Dużo chęci.
Czy książki na półce mają moc uzdrawiania?
Czy wyedukowanie pomaga żyć?
Czy gromadzenie zabezpiecza przed brakiem?
Nauczyłam się, jak rozpoznać na bardzo wczesnym etapie moje nowe „powołanie”. Bije mi serce, tracę głowę, nie śpię nocami, „muszę” to mieć, „muszę” to eksplorować, mam przedziwne przeczucie, że nowa droga odmieni moje życie na zawsze i zaprowadzi mnie ku temu miejscu, którego szukam od lat.
Już wiem, że to kolejna ucieczka od siebie.
Czasami od ciszy, która jest nudna dla umysłu wiecznie żądnego nowych zabaweczek.
Czasami od tego, co niezbyt atrakcyjne, a jednak najważniejsze.
Od życia.
Od codzienności.
Od tego, co we mnie.
Uczę się nie uciekać.
To trudne.
Słyszę w radiu audycję o domowej produkcji nalewek. A w garażu tyle pustych nalewek. I w sumie spirytus też mam.
Wyłączam radio.
Oddycham ciszą.
Jestem.
Najtrudniej wytrzymać ze sobą, ale właśnie tutaj kryje się esencja życia.
We mnie.
A Ty odkryłeś już swoją matchę?
Swoją moc?